Arkturek był łagodnym despotą. Wystarczyło nie próbować dawać mu do jedzenia grysika ani nie żądać od niego by z entuzjazmem napawał go zapach smażonej wątróbki z cebulką. Do prób konsumpcji nigdy nie dochodziło..

Jeśli te zasady były przestrzegane- Arkturek okazywał się miłym i grzecznym chłopcem.

Szósta opowieść niebieskiej rzeki

A jeśli dodatkowo tato i mama pamiętali by podczas wakacji spędzali czas nad jakąkolwiek wodą- Arkturek stawał się cudownym, samowystarczalnym dzieckiem.

Wystarczało jezioro, morze, jakiś potoczek i Arkturek mógł godzinami bawić się kopiąc kanały, budując tamy lub zamki z piasku. Arkturek bawił się a dorośli wymieniali między sobą spojrzenia, robili różne miny- czyli to co dorośli robią najczęściej.

Arkturek miał 5 lat gdy rodzice, wiedzeni dogłębnym doświadczeniem nabytym w poprzednich latach, postanowili pojechać na wakacje nad Morze Wschodnie Dlaczego morze? Patrz wyżej. Morze ma nieograniczony zapas wody- Arturek mógł się bawić z nim do woli.

Zazwyczaj jeździli do Utraty. W tym czasie z małego rybackiego miasteczka Utrata stała się modnym kurortem.

Wyprawa na wakacje wymagała przygotowań. Materace do pływania, koce, latarki… Czy są sprawne? A kto to sprawdzi? Rodzice już na dwa, trzy miesiące przed wyjazdem kazali nękać się tymi wątpliwościami. Aż przychodził dzień wyjazdu! Zazwyczaj wystarczały dwie walizki i plecak. Potem zejście z piętra na ulicę gdzie czekała już taksówka. Taksówka na co dzień to był luksus, ale w końcu to był pierwszy dzień wakacji! Potem dojazd do dworca. Schody, perony, wsiadanie i czekanie na odjazd. Cała ceremonia, którą rodzina przyjmowała z odpowiednią godnością.

Zawsze o tej samej porze, o 11:02 w nocy odchodził nocny ekspres do Utraty.

Arkturek doskonale znał Utratę. Z dziecięcą pamiętliwością wiedział jak najszybciej dojść na plażę, wiedział gdzie są sklepy z zabawkami i co szczególnie ważne zawsze był w stanie trafić do cukierni gdzie można było kupić jagodzianki, podstawowy pokarm Arkturka w czas kanikuły.

Był cudowny sierpniowy dzień pełen słońca. Ciepły, ale nie męcząco upalny. Ciepły zwiastunem nadchodzącej jesieni. Rodzice Arturka postanowili, właśnie w ten dzień, popłynąć statkiem. Miał to być jeden z tych rejsów dla turystów by mogli przez kilka godzin pobyć na pełnym morzu.

Arkturek do pomysłu rejsu odniósł się z należytym entuzjazmem. Wszak codziennie widywał ten statek jak wypływał w morze. Wręcz oczekiwał od rodziców by i oni nim popłynęli.

Nie ma co ukrywać. To było dla Arkturka duże przeżycie: wejście na pokład, poszukiwanie miejsca skąd mógłby widzieć morze i wszystko wokół. Dla pięcioletniego chłopca to ważne sprawy!

Ryk syreny i huk silników zwiastowały początek rejsu. Rzucono cumy i w końcu statek o dumnej nazwie MS Rusałka odbił od przystani i wypłynął z portu.

Morze było spokojne. Słońce świeciło, grzało, senności oparem otulając wszystkich. A pod pokładem znajdował się dobrze zaopatrzony w lemoniadę bar. Czegóż chcieć więcej?

I wtedy, może powodowany zwiastunem nadchodzącej nudy, Arkturek zapytał się taty: a co jest “tam”? Jeśli wypłynęliśmy stąd gdzie było “tu”, to co jest “tam”. I władczym ruchem ręki określił, z grubsza, kierunek dalszego rejsu.

Rodzice pełni odpowiedzialności za wychowanie potomka okazywali dużą cierpliwość wobec stawianych im pytań. Na ich szczęście odpowiedź była łatwa. Arkturek dowiedział się, że “tam” jest wielka wyspa zwana Swanna. Wszystko miało tam być inne! Ludzie mieli mówić innym, niezrozumiałym językiem. Mieli inne prawa i zwyczaje. A nawet inne pieniądze! Nawet mieli wyglądać trochę inaczej- mieli być trochę wyżsi i bardziej smagli.

Statek płynął, słońce świeciło a Arkturek z pełnym spokojem przyjął te nadzwyczajne wiadomości.

Tymczasem, ponownie można było zobaczyć ląd, a statek wyraźnie zaczął kierował się do jakiegoś portu, o czym świadczyły widoczne z oddali wieże sygnalizacyjne.

Z pewnym zdziwieniem Arkturek zauważył, że zna i te wieże i nabrzeże, które przesuwało się przed jego oczami. Wszystko było TAKIE SAMO jak w Utracie.

Niezwykłość tego faktu skłoniła go do podzielenia się z rodzicami swoim odkryciem. W Swanii wszystko jest takie podobne! Tak podobne jak u nich w Utracie!

Zaskoczył tym stwierdzeniem rodziców, którzy starali się wytłumaczyć mu jego pomyłkę. Spokojny, rzeczowy ton głosu ojca…Zapewnienia i zaklęcia matki…A tymczasem szli ulicą i oto ukazał się im dom z cukiernią. Tak podobny, że nawet nie trzeba było przekonywać mamy by kupili mu jagodziankę. I smak miała taki sam! Niezwykłe prawda?

Arkturek szybko zauważył, że wspominając o swoim i ich pobycie na wyspie Swanna, doprowadza rodziców do niejakiej nerwowości. Jakby nie rozumieli, nie chcieli przyjąć do wiadomości oczywistych faktów.

Po powrocie do Miasta zdążył się jeszcze zadziwić że jest tu też dom tak bardzo podobny do tego, który zostawili. A babcia? No, była zupełnie jak babcia!

Ale już nie wracał do tego tematu. Zaczął przyzwyczajać się do tego, że może to jednak jest prawdziwa babcia, prawdziwy dom i Miasto.

Arkturek stał się Arkturem. Nabył nawet niejakiego dostojeństwa. Na co dzień zajęty sprawami rodziny lub klientów, skupiony na dostępnej rzeczywistości.

Ale czasami, szczególnie gdy znajdował okazję by wyjechać samemu do Utraty nad Morze Wschodnie, wtedy wracało wspomnienie tego szczególnego dnia.

Skąd wypłynął to wiedział.

Ale czy wiedział gdzie dopłynął tego dnia?