Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, w pewnym mieście nad rzeką żył sobie pewien chłopiec imieniem Zbyszek.

fot. Mark Goodman

Miał mamę i tatę, ciocie i wujków. Wszyscy mieszkali w wielkim domu nad rzeką.

Ale najważniejsza była babcia.

Mówiła mu czemu pszczoły brzęczą i latają z kwiatka na kwiatek, czemu słońce świeci i jak zrobić na deser kisiel malinowy. Umiała zrobić cudowny sernik i miała psa imieniem Wezuwiusz.

Chłopiec rósł, mężniał. Wyprowadził się z rodzicami do swojego domu. I choć wujkowie i ciocie też się wyprowadzali, wyjeżdżali w świat zostawiając wielki dom coraz bardziej pustym, to co roku, w imieniny babci wszyscy przybywali by spotkać babcię.

Mijały lata. Przybywało kuzynek i kuzynów. Na stole w imieniny zawsze królował cytrynowy tort misternie tak krojony, by każdy dostał należny mu kawałek. Babcia pilnowała by każdy dostał coś słodkiego, coś co lubi zjeść.

Z czasem chłopiec zrozumiał, że choć babcia nie miała łatwego charakteru- wszyscy babcię szanowali za to kim była, co robiła dla nich. A on był najstarszym ze swojego pokolenia…

Pewnego dnia babcia zachorowała. Niby nic tak poważnego. Trochę słabości, bólu, niewygody w klatce piersiowej. Wszystko samo minęło i wydawało się już nie wróci.

Ale kilka lat później choroba wróciła. Babcia trafiła do szpitala. Pojawiły się takie słowa jak zawał, niedokrwienie serca, nadciśnienie, nitrogliceryna. Zebrała się familijna rada. Wszyscy byli zaniepokojeni, pełni troski o babcię. Mówiono: przecież mieszka sama! A co się stanie jeśli zasłabnie? Jeśli będzie miała zawał a nikogo nie będzie w pobliżu? Każdy chciał babci pomóc, zaopiekować się nią, wziąć ją do swego domu. Lecz babcia powiedziała jasno i wyraźnie: będę żyć po swojemu w moim własnym domu. Na jakiś czas, po szpitalu, mogę u kogoś pomieszkać. Ale żyć będę sama!I tak postąpiła.

Mijały kolejne lata. Chłopiec stał się mężczyzną. Co roku wszyscy spotykali się na imieninach babci. Codziennie z niepokojem czekali kiedy coś złego się wydarzy babci.

Przyszedł dzień, gdy Zbyszek zdał sobie sprawę, że każdy dzień, tydzień, miesiąc życia babci jest darowany. Niemożliwym już było myśleć, że “kiedyś” to znaczy “nigdy”. “Kiedyś” stawało się już możliwym do określenia w czasie.

Co stanie się z nimi, z nim gdy nie będzie już babci, gdy nie będą się już spotykać na jej imieninach?

Co on sam zrobi gdy nie będzie już sensu pójść do wielkiego domu bo wielki dom będzie pusty?!

Myślał o tym idąc do babci.

Była o wiele starsza niż kiedyś. Mniej fizycznie sprawna choć umysł miała wciąż lotny a pamięć doskonałą. Przywitała go tak jak zawsze- uśmiechnięta, zadowolona, że przyszedł, że pamiętał o niej. I gdy tak siedzieli, rozmawiali, gdy patrzył w jej oczy, pojął, jak bardzo jego lęk o babcię, o jej życie, zdrowie jest egoistyczny. Chodziło mu tylko o niego! Bał się stracić kogoś tak ważnego. Myślał: “chcę by żyła wiecznie dla mnie, dla mego dobrego samopoczucia, bo cierpieć będę gdy ją utracę”. I żadne dobre intencje tej prawdy już przesłonić nie mogły. Coś w nim pękło…Od tego czasu już nie walczył ze śmiertelnością babci. Zgodził się by kiedyś odeszła. Był szczęśliwy że jeszcze jest, że mogą pobyć ze sobą porozmawiać, poplotkować, powspominać…

A ona świadoma uchodzących sił i upływającego czasu płynęła ku temu co nieuchronne, ciesząc się, że i on, i inni są obok niej.

Śmierć przyszła nagle i zabrała ją w ciągu paru chwil.

Umarła tak jak chciała miesiąc po tym jak urodził się jej pierwszy prawnuk- pierworodny ze swojego pokolenia.