Był sobotni poranek. Czas dłuższego spania, rannego przeciągania się w pościeli i ziewania. Przynajmniej dla B’Azylego taki ten poranek był. Dobrze było wyciągnąć swoje ciało, naprężyć mięśnie. Dobrze było podrapać się najpierw tu potem tam i jeszcze się podrapać. Skóra odpowiadała jakąś przedziwną przyjemnością na paznokcie, które ją drapały. Idąc do łazienki, wchodząc do kuchni B’Azyli czochrał się, drapał niczym koń gubiący zimową sierść. Nawet żona porażona natężeniem drapów, czochrań i smyrań skomentowała to zachowanie: no, co ty! Przyszło samo, samo minęło. Incydent. 

Jednak coś się zmieniło. Częściej niż dawniej B’Azylemu zdawało się, że jego skóra zaczęła być jakaś inna. Nie tyle obca ale tak jakby ujawniała inną, nieznaną B’Azylemu naturę. Był to jednak drobiazg, na który nie było powodu zwracać uwagi. To się wydarzyło w drugim miesiącu zimowych deszczy. 

Kilka miesięcy później B’Azyli przyłapał się na tym, że jakoś tak dziwnie stoi. Stał  prosto ale zarazem był wygięty? Jakby dotychczasowy sposób stania przestał być dostatecznie wygodny. I pojawił się apetyt. 

Zawsze lubił dobrze zjeść. Teraz jadł wyraźnie więcej i to takich rzeczy, których normalnie by nawet nie tknął! Do łaski wróciły mleczne zupy- koszmar dzieciństwa! Wcale nie tył, a że wyglądał zdrowo, czuł w sobie energię- ani on, ani żona a czy dzieci, ani nikt z bliskich nie zwracał na to uwagi.

Dopiero z końcem gorącego lata coś go zaniepokoiło. W korytarzu “od zawsze” wisiało duże lustro- cel żony sprawdzającej swój wygląd przed wyjściem z domu.  B’Azyli nic by nie zauważył gdyby nie upał. Był, w tym momencie, ubrany tylko w slipki i czuł konieczność sprawdzenia gdzie są klucze do samochodu. Koszyczek z kluczami stał przy lustrze. B’Azyli spojrzał na siebie przelotnie i niespodziewanie zobaczył kogoś obcego. Nawet się trochę przestraszył. 

To przecież cały ja, B’Azyli- pomyślał B’Azyli.

Ale coś przykuło jego wzrok i nie dało się już odzobaczyć. Coś w kształcie czaszki: osadzenie oczu, wykrój nozdrzy, kształt ust…Wszystko było takie jakieś inne. A i klatka piersiowa jakby inaczej była sklepiona? B’Azyli był lekarzem. Jego oko było wprawne w szukaniu, odkrywaniu sekretów jakie skrywały ciała jego pacjentów. O czym mówiło jego ciało?

Na wszelki wypadek, z wrodzonym lekarzom rozsądkiem, udał, że nic się nie dzieje. W głębi duszy wiedział, że jednak coś się zmieniło.

Następne dni wypełnione były pracą, upałem i używaniem życia- nie dopuszczały do umysłu B’Azylego żadnych myśli aż do soboty wieczór. Rodzina się porozjeżdżała. Żona pojechała do siostry. A on został sam w domu.

Jakoś tak bez powodu zaczął wieczorem oglądać stare albumy ze zdjęciami. On z rodzicami gdy był w przedszkolu. On w wózeczku, uśmiechnięta mama i ciocia. Babcia i dziadek jeszcze przed Wielką Wojną gdy żyli gdzieś tam na północy…

Dziadka zdjęć było bardzo mało- fotografował innych- pewnie dlatego. 

Dziadek- tajemnicza postać jego dzieciństwa. Rzadko bywał w domu. Miał wielką bibliotekę z najróżniejszymi książkami. B’Azyli przypomniał sobie jak oglądał Necronomicon… 

W ostatnich latach swego życia dziadek praktycznie cały czas żył i pracował w swoim laboratorium. Z tego czasu B’Azyli pamiętał pewne wydarzenie. Był wieczór i jak zwykle wujek Atanazy wybierał się do dziadka. B’Azyli uparł się iść z nim. Pamięta jak dziadek w białym fartuchu lekarskim tłumaczy napromieniowywanie papieru fotograficznego promieniami X. Dziadek gasi światło i porusza kartką papieru. W rękach dziadka papier zamienia się w świecącą, fluoryzującą smugę światła. Taki czar seledynowego światła. 

B’Azyli chlubił się dziadkiem nie tylko dlatego, że dziadek był dobrym lekarzem ale także dlatego, że dziadek zajmował się badaniem niezwykłych chorób. Pamiętacie historię cesarza Mandragora i jego szaleństwo? Cesarz cierpiał na smoczą chorobę- genetyczną wadę metabolizmu kicimicyny. 

Myśli w głowie B’Azylego układały się gładko. Nawet zbyt gładko, jakby same siebie chciały przekonać, że wszystko jest jasne, wiadome. 

Dziadek, kicimicyny i jego samobójstwo. 

Tajemnica rodzinna schowana przed wszystkimi. Potem przypomniał sobie wzrok babci kochający ale jakiś taki czujny? Czas płynął – życie toczyło się dalej.

Tylko czemu w ten miły sobotni wieczór to wszystko wróciło? Wzory chemiczne kicimicyn, szlaki metaboliczne, objawy smoczej choroby, zdjęcia chorych, ich zniekształcone czaszki i ciała. Po grzbiecie przebiegł mu dreszcz. Smocza choroba to nic fajnego. 

B’Azyli nie był ani tchórzem ani idiotą. Mógł udawać przed innymi ale nie przed sobą. Najważniejsze, że nikogo nie zarazi ale czy nie przekazał tej skazy swoim dzieciom? Zasnął upiwszy się uprzednio Kagorem. 

Znowu mijały dni i tygodnie. Praca- dom i odwrotnie. Czasami wycieczki, spotkania, imprezy. Życie ma wiele do zaoferowania gdy mieszka się w Mieście.

B’Azyli nie przestawał szukać informacji o smoczej chorobie. I tu spotkało go spore zaskoczenie. Prawdziwych, rzetelnych danych medycznych było mało. Od dawna nie było ludzi chorujących na tę chorobę. Nie było kogo ani czego badać. Za to było bardzo dużo podań, legend o smoczym plemieniu, które dawno temu wyginęło bo nie chciało uznać władzy Wszystkich Znanych Bogów. 

Na początku jesieni, w miesiącu Fałszywego Lata, B’Azyli zaczął odczuwać ból.  Mięśnie, kości, wszystko potrafiło go boleć. Chwilami miał wrażenie, że nawet sam mózg go boli choć to niemożliwe. Swój stan starannie ukrywał przed rodziną ale nie było to łatwe. Zaczął coraz więcej czasu przebywać w swoim gabinecie tłumacząc się nawałem pracy, pacjentami, badaniami. 

Zaczął mieć kłopoty w ze wzrokiem. Światło bardziej niż kiedyś go raziło. Kolory zdawały się być żywsze, chwilami dziwaczne. Coraz mniej miał sił by by ukrywać  przed rodziną i przed pacjentami że czuje się coraz gorzej. W końcu ujawnił, że jest chory ale na coś innego.

B’Azyli nie panował już nad sobą ani swoim ciałem Ciągle dużo jadł. Spał nawet po 12 godzin i śniły mu się coraz dziwniejsze sny. Myślał nawet by pójść do psychiatry ale odpuścił to sobie. Nikomu nie zagrażał. Nic złego nie robił a czuł, że jego los i tak jest przesądzony. Na to co się z nim działo nie było lekarstwa.

W Święto Powrotu Słońca był jeszcze z rodziną. I on i bliscy starannie udawali,  że nie widzą co się z nim dzieje. Kochający, pomocni i współczujący ale byli już na innym brzegu rzeki…

B’Azyli czuł, że zbliża się przesilenie. Czuł jak bardzo zmieniło się jego ciało.  Jakby pod tak dobrze znaną mu powłoką poruszały się inne mięśnie, inne kości. Był taki zmęczony…

Pod pozorem zimowych wakacji ogłosił, że wyjeżdża w góry na kilka tygodni. W  rzeczywistości zaszył się w swoim gabinecie. Pacjenci byli odwołani. Nikt nie miał prawa tu przebywać prócz niego. Mógł być wreszcie sam i niczego nie udawać. Miał nawet pokaźny zapas żywności i herbaty. 

Teraz gdy miał wreszcie trochę spokoju, czasu dla siebie mógł obejrzeć się w lustrze. To była jakaś kontynuacja B’Azylego ale nie on! Nie tylko dlatego, że jego skóra pełna fałdów, za duża na niego. Zdawała się pokrowcem, pod którym skrywało  się jego prawdziwe ciało. Nawet oczy, które patrzyły na B’Azylego z lustra były inne,  obce…

B’Azyli myślał, że to już sama pani Śmierć w końcu przybyła po niego. Zmęczenie, znużenie tak wielkie, że pragnął już tylko leżeć na podłodze bez ruchu. Chciał spokoju i ciszy. W tej chwili stracił przytomność. 

Najpierw do jego świadomości dotarły dźwięki: woda płynąca rurami, kanalizacją. Trzask elektrycznych kontaktów. Głosy ludzi dobiegające ze wszystkich stron. Gdy otworzył oczy zobaczył swój gabinet w jakimś dziwacznym świetle. Widział zegar- to jeszcze była noc! A on widział jakby wyraźniej, inaczej. Wtedy do niego dotarło, że leży w czymś niezbyt przyjemnym. Jak w jakiejś galaretce czy czymś podobnym. Paskudne uczucie! Jakoś tak bez wysiłku poderwał się na nogi i mimo woli zobaczył siebie w lustrze. 

Skąd tyle luster w moim życiu- pomyślał. 

B’Azyli doskonale pamiętał siebie tego poprzedniego. Pamiętał też co czytał o smoczym ludzie i o tym, że mieszali się z ludźmi, że z czasem zatracili zdolność do metamorfozy. Już tylko nieco inny kształt głowy, inny kolor skóry różniły ich od reszty ludzi. A gdy nadeszły Mroczne Dni i ludzie ich wybili nie został po nich żaden ślad.

Teraz widział przed sobą żywego, prawdziwego smoka! Ruszył prawą ręką- smok w lustrze zrobił to samo. Czuł się zdrowy, silny. 

A jednak żyję! Ciekawe czy mam skrzydła? – pomyślał B’Azyli i zaczął się śmiać.

I jak mam teraz żyć?