Początkowo nikt tego nie brał na poważnie. Codziennie Sieć czymś straszyła, uczulała, napominała… Gdy pojawiły się pierwsze doniesienia, że w dalekim Kicaju umierają ludzie na nietoperzą gorączkę – nikt się nad tym nie zastanawiał, nikt się tym nie przejmował. To miała być kolejna “grypa”.
Gdy wirus przedostał się na kontynent wraz z turystami i zaczęli umierać ludzie, już tu, na miejscu, gdy zamknięto lotniska i ograniczono ruch na przejściach granicznych- ludzie zaczęli się bać. Gdy ogłoszono godzinę policyjną, zakazano wychodzenia z domów- zrobiło się dziwnie.
Atanazy miał duszę przekorną. Mimo zakazów wychodził z domu w trakcie godziny policyjnej ale tak by być niezauważonym. Unikał miejsc monitorowanych ale i tak ciekawość pchnęła go by zobaczyć samo centrum Miasta. Widział Plac Wszystkich Znanych Bóstw, Rynek Solny i Rybny. Tam gdzie na co dzień od przechodniów, kupujących, handlarzy aż się kłębiło, teraz z rzadka i tylko czasami można było kogoś zobaczyć z obowiązkową maską na twarzy. Świat zamarł. Zamarło Miasto.
Wszyscy czekali na lek, na szczepionki. Nie było wyjścia innego jak czekać, nawet miesiącami. Ludzie przyzwyczajają się szybko do zmian.Już po dwóch tygodniach izolacji w domach, godziny policyjnej i noszenia masek- wszyscy traktowali te warunki za “normalne”. Poczucie uczucie względnej normalności tylko pogłębiło się po złagodzeniu warunków izolacji w domach. Miasto i kraj nadal były zamknięte.
Atanazy wiedział, że musi podjąć jakąś decyzję co do tego jak ma teraz żyć. Miał do wyboru: albo zamknie się w domu do końca pandemii albo będzie normalnie pracował i żył jakby nic się nie zmieniło. Ale to oznaczało ryzyko zarażenia. Jako lekarz [czy wspomniałem, że Atanazy jest lekarzem?] został zakwalifikowany do szybszego zaszczepienia. W praktyce oznaczało to czekanie kilka miesięcy. Mimo wszystko postanowił się nie izolować. Tylko z tym większą starannością zachowywał wszelkie zasady aseptyki i bezpieczeństwa. Nie chciał narażać swoich bliskich.
Noce były coraz dłuższe. Wilgotna, lepka zima ogarnęła w swoje posiadanie Miasto i gdyby nie codzienne komunikaty mówiące o ilości nowych zachorowań i zgonów, i gdyby nie te maseczki, można by udawać, że nic złego się nie dzieje. Gdy Atanazy się potem nad tym zastanawiał to przypominał sobie pewną pacjentkę- kaszlała. Młoda, zdrowa ale kaszlała. Wszyscy byli już w tym czasie bardzo na to uczuleni. Ale on się tym nie przejmował- wirus jak dotąd go oszczędził.
Do Święta Zimowego Przesilenia pozostało może 10 dni gdy w gardle poczuł “piłowanie” a gorączka skoczyła do wartości egzotycznych. Przeniósł swoje spotkania zawodowe na pracę online i pełen optymizmu czekał kiedy objawy miną. Bał się o domowników. Skoro zachorował to oni albo już byli zarażeni albo za chwilę się rozchorują. Z dnia na dzień problemem okazało się zaopatrzenie w żywność, środki czystości itp. Z kwarantanny nie wolno było wychodzić. Ci spośród rodziny i przyjaciół, którzy nie chorowali, podrzucali im pod drzwi potrzebne produkty- jak za czasów zgniłej zarazy. Atanazy się nie bał. Liczył dni pewny szybkiego wyzdrowienia. W Mieście spadała liczba chorych. Powiało optymizmem.
W dzień Zimowego Przesilenia żona wymusiła na nim by, jednak, pojechał do szpitala. Coraz bardziej zmęczony, w gorączce, nie w pełni świadomy zgodził się. Czuł, że nie zdrowieje. Szpital przywitał go o rutyną personelu ubranego w maski, rękawiczki, całą tę zbroję zabezpieczającą przed zarażeniem. Jego stan był zbyt oczywisty by mieć wątpliwości- trafił na oddział. Oddziały szpitalne to światy same w sobie. Mają swoje życie wewnętrzne, towarzyskie, medyczne. Zawsze coś się dzieje na korytarzach. Ludzie chorują, leżą ale też odwiedzają się w salach i opowiadają sobie niekończące się historie swojego życia.
Tu panowała cisza. Nie tylko dlatego, że pacjentom nie wolno było wychodzić na korytarz. Tu nikt nie miał ani sił ani ochoty, nie tylko chodzić, ale nawet rozmawiać. Atanazy trafił do jednej z wielu sal. Trzy łóżka, węzeł sanitarny i śluza, w której zostawiono posiłki dla chorych. Gdy się jest w szpitalu szybko się uczymy, że naszą ostoją, miejscem najważniejszym, jest nasze łóżko. Tak jak wszyscy i Atanazy mógł tu wreszcie złożyć swoje chore, niedotlenione ciało by odpocząć. Poczuł ulgę.
Niedługo później miał wizytę dyżurnej pani doktor. Zlecono leki, założono kroplówki, podłączono go do tlenu. Jak to w szpitalu. I wszystko było coraz lepiej. Trochę straszno i trochę śmiesznie. Na sali i w całym szpitalu panowała cisza. Wszyscy chorzy byli pod tlenem. Trzy razy dziennie mierzenie temperatury, kroplówki, tabletki. Trzy razy dziennie posiłki. Jak to w szpitalu.
Trzeciego dnia jego lekarka zaczęła mówić, że po weekendzie, najpewniej zostanie wypisany. Nawet zmniejszono mu ilość tlenu. W niedzielę po południu coś się zaczęło dziać ale nie zwracał na to zbytniej uwagi. Dopiero gdy zobaczył, że końce palców zrobiły się, tak jakby, sinopurpurowe- poprosił o pomoc. Przyszła dyżurna lekarka i popatrzyła na jego palce, na niego, zza swojej maski. Sprawdziła leki jakie dostawał. Tu coś dodała. Tam zmniejszyła a potem przyniesiono specjalny koncentrator tlenu. Koncentrator był takim śmiesznym urządzeniem, które “wdmuchuje” tlen w płuca. Atanazy poczuł się jak nadmuchana żaba. Dopiero przy stężeniu 45% tlenu w mieszance poczuł mniejsze osłabienie i mniejszą niemoc. Trochę później pani doktor przyszła jeszcze raz. Powiedziała: jest pan lekarzem, inteligentnym i wykształconym człowiekiem, rozumie pan sytuację. Zrobiliśmy wszystko co tylko można było zrobić. Atanazy wiedział. To prawda. Zrobili wszystko…
Miał wrażenie, że jego ciało to diesel. Wielki blok silnika, który pracuje cały czas. Serce biło. Płuca, wdech z tlenem, wydech. Całe ciało z całych sił się starało. Wiedział, że wystarczy, że coś się rozreguluje, rozpadnie się jakieś łożysko i silnik wpadnie w wibracje, a potem stanie…Wdech, wydech, łomot serca. Diesel pracował, nie odpuszczał. Leżysz tak sobie na łóżku. Nic nie boli ale tylko na tyle cię stać, że leżysz i wsłuchujesz się w ciało. Czy da radę? Jeszcze minuta i jeszcze jedna…
Atanazy wiedział, że następny etap to intubacja ze znieczuleniem i zwiotczeniem ale z tego tylko 40% chorych wychodziło żywych. Ile mu jeszcze zostało czasu? Może dwie może trzy godziny. Kilka godzin temu myślisz, że wychodzisz, że za trzy dni zrobisz to czy tamto. A tu psikus! Leżysz pod tlenem i myślisz czy twoje ciało da radę, bo rezerw już nie ma.
Są też plusy. Nie trzeba już myśleć, ani zajmować się spłatą kredytów, przyszłością dzieci czy emeryturą. Gdy myślał o kredytach Atanazy roześmiał się z lubością. To było bardzo wesołe.
Jest czas i nie ma czasu.Nie ma już by pojechać, zobaczyć, skończyć studia z wyróżnieniem czy zostać zbawcą Miasta. Jest by zadbać by leżeć wygodnie by “wąsy” doprowadzające tlen były odpowiednio ułożone. Jest by napisać kilka słów do bliskich, pożegnać się. Pisanie w takim stanie jest, jednak, trochę męczące. Udało mu się napisać tylko do żony, syna i rodziców.
Wszystko co można było zrobić, w tej chwili, zostało już zrobione. Bez chwili wahania, bez przerwy jego diesel pracował…
Atanazy zapadł w sen- halucynacje pełne niebieskiego światła jak z ekranu komputera. Była noc. Z korytarza wpadało trochę światła.. Koledzy- chorzy spali a Atanazy pędził przez noc to zanurzając się w sen to brnąć przez halucynacje, fantasmagorie i oniryczne zwidy. To może Ci się przydać w przyszłości. Czy wiesz jak odróżnić halucynacje od jawy? Najpierw postaraj się skupić na swoich powiekach. Jak jesteś już pewny, że je czujesz- siłą swej woli podnieś je. I już wiesz co jest czym i gdzie jesteś! A potem zamknij powieki [niebieski panel menu start z ikonami] i znowu je otwórz. Już wiesz co jest czym. To dodaje pewności siebie gdy wiesz co jest realem a co z ułudą, czyż nie?
Jeszcze przed późnym zimowym świtem przyszły salowe i pielęgniarki. Temperatura, leki, kroplówki, śniadanie- rutyna kolejnych godzin. I już wiesz, że jeszcze jesteś…
Diesel nie zawiódł ale jak długo wytrzyma? Tlen szumiał, szumiał…bynajmniej nie jak las.
Zazwyczaj gdy się choruje to zasypiasz i budzisz się zdrowszy. Czujesz to sobą, w swoim ciele. Z Atanazym było inaczej. Z jego kolegami też. Nie było lepiej. Atanazy zaczął liczyć czas ruchem światła zimowego słońca. Liczył dni i tygodnie a nie godziny. Dzień podobny do poprzedniego dnia- taki sam. Za sukces mógł uznać samodzielną wyprawę do łazienki dwa metry od łóżka, by bez pomocy kogoś zrobić siku i wymyć zęby. Prysznic zabierał zbyt dużo czasu i tlenu. Dlatego mył się chusteczkami do pielęgnacji niemowląt. Z kolegami z sali nadal mało rozmawiali- brakowało sił. Żona dostarczyła Atanazemu książki, o które prosił i to trochę pomagało przetracać czas. Pomagały też filmiki na komórce. Szczególnie wypadki samochodowe…Wspomagany Lovecraft’em, modlitewnikiem i podręcznikiem neuropsychologii Atanazy przebywał czas.
Zaczęły się telefony i sms-y. To pozwoliło Atanazemu odkryć w jak odmiennej, niezwykłej jest sytuacji. Miał takie wrażenie, że telefonujący są w jakimś innym, odległym świecie. Ich głosy, wypowiadane słowa pełne naturalnej troski dające wsparcie, brzmiały jakby były wypowiadane z bardzo daleka. Jakby on był na jednym a oni na drugim, dalekim, coraz odleglejszym brzegu rzeki. Widział jak machają do niego rękoma, wołają starając się dodać mu otuchy. Oni byli na tamtym a on na tym trzecim brzegu. Miał czas i dlatego mógł się zastanawiać nad ilością brzegów rzeki. W wewnętrznej nomenklaturze uznał, że oni są na pierwszym a on na trzecim Brzegu. Drugi Brzeg był nienazywalny. Stamtąd się nie wraca i nie ma o czym opowiadać.
Trochę później pomyślał, że miejsce, w którym wtedy był można też nazwać Poczekalnią. Siedzisz i czekasz. Przed tobą są wielkie zdobione drzwi, jak w domu dziadków Atanazego i czekasz. Przez chwilę zdaje ci się, że jakby drgnęły, że już się otwierają, ale nie, jeszcze nie. Tylko wydawało się…
Lepiej zaczął się czuć gdy wrócił głód. Z apetytem zjadał nawet szpitalny grysik. W sumie to jedzenie było niezłe szczególnie dla kogoś tak głodnego jak on. Doszły dostawy z domu. Dziękował wszystkim znanym Bogom za to, że żona miała siły i chęć gotować mu dodatkowe posiłki. Patrząc na swoje wychudzone ciało wiedział, że czeka go rehabilitacja. Ciało spaliło wszystko co mogło i tłuszcz, i mięśnie.
Mijały kolejne dni. Gorączka już nie wracała. Nocami nie bawiły go zwidy. Był w stanie wstać i bez tlenu robić spacery z łóżka do okna i z powrotem. Zaczęło się zdrowienie. Mógł nawet pomóc innym pacjentom- coś podał albo odłączał kroplówkę. Musiał jeszcze sam sprawdzić a i swego lekarza przekonać, że nadaje się do wypisu. Każdego dnia zmniejszano mu ilość podawanego tlenu. Mimo to czuł się dobrze.
Przyszedł dzień wypisu. Na dole czekał na niego syn by go zabrać go do domu. Czuł w sobie słabość swojego wychudzonego ciała, i jakąś taką “wściekliznę”, która go już od tygodnia napędzała. Czuł, że już może wyjść. Dres a na dres narzucony szlafrok i szpitalny fartuch. Korytarze widziane po raz pierwszy od dnia przyjęcia. Na dole jego syn. Wsiadanie do samochodu. Gdy jechali zaczął płakać. Z ulgi? Ze szczęścia, że widzi syna i jedzie do domu? Sam nie wiedział czemu ale płakał i czuł ulgę. To trochę dziwne uczucie po kilku tygodniach zamknięcia w szpitalnej sali taka nagła podróż przez normalną rzeczywistość! Samochody, ruch, ludzie na ulicach. Atanazy trzymał w rękach torbę ze swoimi rzeczami i patrzył, tylko patrzył…
Żona, syn, jego ukochani, których nie widział ot tak dawna! I radość z kąpieli we własnej wannie. Potem przyszły dni gdy jego ciało zaczęło wracać do formy. Coraz więcej ćwiczył. Wychodził na długie spacery. Stanów “mgły” spowijającej umysł było coraz mniej. Za to w wiadomościach wykresy zgonów zachorowań znowu rosły. Atanazy pomyślał: znowu mam szczęście! Nie zabrakło dla mnie ani leków ani tlenu! Przyszedł czas powrotu do pracy. Najpierw w ograniczonym zakresie. Pacjenci jak zwykle przychodzili ze swoimi problemami, kłopotami do rozwiązania. Atanazy spoglądał w ich oczy i słuchał o mamie, bracie, żonie, wspólniku, których już nie ma. Czas płynął. Wirus uspokoił się. Można było chodzić bez maseczek, pójść do kina, na koncert, do baru, spotkać się z przyjaciółmi.
Coś jednak zostało z Atanazym. W najróżniejszych chwilach wracało wspomnienie jak stoi przed drzwiami w Poczekalni. Stoi, czeka ale ani go to nie nuży, ani nie męczy, nie nudzi. Jest wolny, wreszcie wolny!
Może dlatego tak często na twarzy Atanazego gości uśmiech?