W mieście nad Rzeką mieszkała sobie Ania. Była młoda, piękna, mądra. Los postawił jej na drodze dość przeszkód by ją zahartować i dał tyle szczęśliwych chwil ile to było możliwe.
Pewnego dnia w jej życiu pojawił się ten jedyny- ukochany mąż i prawdziwy dom, w którym zamieszkali. Dom wypełniony śmiechem, radościami a niedługo potem gaworzeniem dzieci. Wszystko działo się tak zwyczajnie i pięknie zarazem. Lecz podstępny los przygotował jej zmianę, dużą zmianę.
Ania zaszła w trzecią już ciążę. Radości było wiele w jej sercu i sercach jej bliskich.
Mijały tygodnie, dziecko, które nosiła pod sercem rosło ale “coś było nie tak”. Trudno było to określić. Za mało się ruszało? Za słabo kopało? Mimo to była pełna nadziei. A że na badaniu USG wyszło, że to chłopiec – dali już mu nawet imię. I choć był jeszcze w brzuszku – był już z nimi. Mąż dotykał ją by poczuć ruchy syna. Córeczki- Zosia i Ala- tuliły się do niej i mówiły do braciszka…
To był 8-y miesiąc ciąży. Nagle, wieczorem, niespodziewanie zaczęły się mocne skurcze. Karetka, pogotowie, szpital – na sygnale, natychmiast. Podtrzymanie ciąży… 2 dni później gdy minęła już pora obiadu i na oddziale zapanował większy spokój poczuła pustkę. Jakby w brzuchu zamiast dziecka miała coś obcego. Panicznie bała się, że… martwego. Natychmiast przeprowadzone badania potwierdziły jej najgorsze lęki – dziecko umarło.
Z trudnością sobie potem przypominała, co się z nią działo w następnych dniach. Pozostały tylko pojedyncze obrazy. Terminacja martwej ciąży. Skromny pogrzeb kilka dni później. Powrót do domu. Twarze męża, córek, ich ból…Poczucie, że zawiodła, że nie dała rady, że jest do niczego.
I uczucie pustki. Jakby ktoś wyrwał jej serce. Jakby pod sklepieniem żeber ukryła się cała pustka świata. Popiół i pustka.
Mijały kolejne dni i tygodnie. Mąż zajmował się domem, pracował, robił zakupy, prał, bawił się z córeczkami i dbał o nią. A ona choć obecna- żyła niczym za szklaną ścianą oddzielona od świata – żyła w pustce nie widząc barw, nie czując ani zapachów ani smaków.
Codziennie szła na cmentarz do synka. Codziennie zapalała mu świeczkę. Tu, stojąc nad grobem, najbardziej bolało ale będąc przy nim choć przez chwilę znowu żyła. Choć przez chwilę jej synek był z nią. Mówiła cicho do niego. Mówiła: Krzysiu, mój Krzysieńku kochany… A potem zapadała się jeszcze głębiej w pustkę.
Mąż, rodzina, przyjaciele widzieli, że coś złego się z nią dzieje. Bez oporu poszła do psychiatry. Bez oporu brała leki, zaczęła chodzić na psychoterapię. Na chwilę coś się zmieniało na lepiej a potem wszystko wracało.
Tonęła w pustce.
Minęło wiele miesięcy. Dziewczynki rzadziej przychodziły do niej pobawić się, przytulić. Mąż zajęty pracą, opieką nad dziewczynkami, ogarnianiem domu- coraz bardziej zmęczony- sam wymagał pomocy.
A dla niej nie liczyło się nic tylko codzienny spacer na cmentarz… i spotkanie z synem.
Pewnego dnia podczas psychoterapii usłyszała pytanie: po co codziennie chodzi na cmentarz? Sama z siebie przyszła odpowiedź.
Bo póki ona o nim pamięta to on żyje. Już nikt go nie wspomina! Nikt nie wymawia jego imienia jakby nigdy nie istniał! Gdy i ona przestanie o nim myśleć- on umrze ostatecznie. W jej duszy, w jej sercu żyje jako wcześniak i jako noworodek. Rośnie, mężnieje, chodzi do szkoły… Jej Krzyś, Krzysiulek… Nie pozwolę mu odejść! Nie zgadzam się by umarł do końca!
Cóż rzec dalej?
Słońce na niebie obniżyło swój lot. Coraz dłuższe cienie kładły się każdego dnia na jego grób.
Aż przyszedł moment- około południa w słoneczny dzień Listopada, gdy na grobach stoją wypalone świece a zważone przymrozkiem chryzantemy chylą swoje głowy- gdy poczuła, że on tu jest, tuż obok niej. Jej Krzyś. Czuła jego obecność całą sobą.
Codziennie, po wielokroć przez nią przywoływany chciał móc w końcu odejść. Chciał by go uwolniła, by pozwoliła mu odejść!
Zrobiła dla niego wszystko co mogła. Może zrobiła nawet więcej? Ale przyszedł czas by pozwolić mu odejść.
Gdy szła alejkami cmentarza, gdy minęła cmentarną bramę, gdy szła ulicami- zaczęły wracać kolory, dźwięki, zapachy – szklana ściana rozpłynęła się. A w miejscu pustki było coś małego, ciepłego jak mruczący kot- wspomnienie syna.
Mogła w końcu wrócić do domu gdzie czekały na nią córeczki i mąż.