Miasto jest Miastem. Rzeka jest Rzeką a Wieża Wieżą. Zawsze trochę w bok od drogi, którą się właśnie idzie. Niby w samym centrum miasta a jednak obok, nieco dalej, w następnej przecznicy…
Wiadomo, że Miasto jest stare ale Wieża jest jeszcze starsza. W naszych czasach otacza ją mały plac. Okoliczne domy to głównie magazyny, których ślepe ściany wychodzą na tenże plac. Przed Wieżą w szczelinach murów, między kamieniami bruku rosną chwasty ale tak jakoś niechętnie. Są liche, bezbarwne, jakieś takie słabowite, a bliżej Wieży nie rosną wcale. Nie ma tu kotów ani szczurów, gołębi czy wróbli całej tej miejskiej menażerii. Zwierzęta wyraźnie unikają tego miejsca.
Ale nie zawsze tak było. Tu gdzie są odrapane ściany magazynów kiedyś stały pałace i świątynie. Krew ofiarnych zwierząt lała się na ołtarzach. Czasami była to nawet krew ludzka. Wieża zawsze budziła silne emocje. Czemu tak często mroczne?
Próbowano ją niejednokrotnie zburzyć choćby na materiał budowlany ale bez efektów. Samo Miasto wielokrotnie nękane pożarami, obracane w ruinę podczas wojen często przypominało może ruin. A pośród nich zawsze wznosiła się Wieża.
Nie wiadomo ani kto, ani dlaczego, ani kiedy ją wzniósł.
Wieża po prostu jest.
Wznosi się na około 40 metrów. Przy podstawie ma metrów około 15. Lekko zwęża się ku szczytowi i jest pusta wewnątrz. Nie ma dachu. Gdyby nie lekko chylące się do wnętrza ściany można by rzec, że to najprostszy pod słońcem walec z ciemnego kamienia. Właściwie to nawet nie wiadomo czy jest zbudowana z kamienia. Wielokrotnie próbowano choćby odłupać kawałek- bez rezultatu. Ma ciemny grafitowy kolor ale czasami gdy odpowiednio padają słoneczne promienie mieni się najróżniejszymi barwami. Można wtedy mieć wrażenie, że widać coś w rodzaju ornamentów, obrazów normalnie schowanych przed ludzkim okiem.
Do wieży można wejść przez dość szeroki, ku górze zwężający się otwór, który zawsze zdaje się prowadzić w chłód i ciemność. Rzadko ktokolwiek przekracza próg Wieży. Nawet żebracy, narkomani czy pijacy wolą szukać innego schronienia niż wejść w mrok wieży.
Adela mieszkała ze swoimi rodzicami i dziadkami [rodzicami taty] przy ulicy Pinaceae, blisko placu Wszystkich Znanych Bogów. Miała 15 lat i chodziła już do liceum. Od najmłodszych lat była ciekawa świata, który ją otaczał. Miała nawet zdjęcie zrobione przez tatę jak będąc może trzyletnią dziewczynką przegląda, z bardzo poważną miną, miesięcznik Wszechświat- bogato ilustrowane pismo popularnonaukowe.
Rodzice chętnie zaspokajali jej chęć poznania świata. Chodzili razem z nią do kin, muzeów. Kupowali książki specjalnie dla niej. Uwielbiała oglądać mapy i zdjęcia nieba, odległych planet, konstelacji…
Często jakby trochę nieobecna, zatapiała się w opisach fauny czy flory Gondwany.
Adela nie była przy tym odludkiem. Lubiła się bawić z dziećmi. Miała kolegów, koleżanki. Miała też bardzo wyraziste, swoje osobiste zdanie na wiele spraw.
Gdy kończyła szkołę prymarną Adela powiadomiła rodziców o swoich dalszych planach nauki. Rodzaj szkoły nie był dla rodziców zaskoczeniem- normalne, dobre liceum. Nie najlepsze co do wyników uczniów w konkursach czy olimpiadach ale dające sporo swobody w wyborze przedmiotów i uczące samodzielności. A tej na pewno Adeli nie brakowało.
Tylko ten nieszczęsny dojazd! By dojechać a potem wrócić ze szkoły Adela zawsze musiała jechać co najmniej dwoma tramwajami.
Chyba tak na wiosnę Adela poczuła, że musi coś zmienić. To było nielogiczne, dziwaczne! Choć w linii prostej z jej domu do ulicy Oliwnej, gdzie była szkoła, było stosunkowo niedaleko to drogi jakoś tak wyginały się, zawsze podążały na około “czegoś”, że postanowiła poszukać skrótu.
Adela szybko zauważyła że boczne uliczki nie tylko są węższe, jest więcej skrzyżowań, zakrętów ale też często kończą się one ślepo. Domy przy mijanych ulicach były niższe i może rzadziej remontowane ale okolica była spokojna a ludzie, których spotykała tacy sami jak wszędzie w Mieście: nie wtrącający się do nie swoich spraw. Mimo początkowych niepowodzeń, już za trzecim razem znalazła uliczkę, która wydawała się prowadzić ją do celu. Wąski zaułek, przez który z rzadka przyjeżdżał jakiś wóz transportowy, nazywał się ulicą Cedrową. Jeśli były tu kiedyś cedry to bardzo dawno już je wycięto. Nie było tu już domów mieszkalnych. Same magazyny pozamykane, milczące i ciche. Na końcu uliczki Adela zobaczyła bramę- kamienny portal, za którym widać było więcej słonecznego światła. Tak Adela znalazła plac przed Wieżą i samą Wieżę.
Dzięki nowej drodze Adela skracała sobie o blisko godzinę drogę: szkoła- dom. Znalezienie nowej drogi opłaciło się.
To był wczesnozimowy dzień pełen padających cicho płatków śniegu. Po tygodniach mgły, wilgoci przenikających powietrze, zimno i śnieg dawały ulgę. Wszystko było jakieś takie czyste, świeże- białe. Śnieg powoli, dostojnie opadał z ołowianych chmur. Zmrok szybko zapadał i tym szybszym krokiem Adela wracała do domu. Śnieg skrzypiał pod jej podeszwami. Śnieg bawił się z nią lądując na włosach, na nosie, na wargach. Niepostrzeżenie dla niej samej przestała się tak spieszyć z powrotem do domu. Czuła się jakaś taka wolna, swobodna! Uwolniona, choć sama nie wiedziała od czego.
I wtedy spomiędzy spadających śnieżnych płatków wyłoniła się Wieża.
Choć Adela wiele razy przechodziła koło niej, nigdy, jak dotąd dotąd, do niej nie weszła. Teraz stała przed nią wielka, ogromna, sięgająca swym szczytami śnieżnych chmur: Wieża.
Poczuła ciekawość. Z całą siłą zdała sobie sprawę z niezwykłości tego miejsca i sytuacji, w której się znalazła. Widziała mrok w mroku- wejście do Wieży znajdujące się dokładnie przed nią.
W Wieży panowała cisza. Nie dochodziły z zewnątrz żadne dźwięki. Nawet śnieg tu nie padał. Było pusto, zimno i odlegle od wszystkiego co dotąd znała. Może w innych okolicznościach przestraszyłaby się ale teraz w tym miejscu czuła tylko głęboki spokój.
Niepostrzeżenie dla niej samej, z ciemności, która ją otaczała, zaczęło się “coś” wyłaniać. Zobaczyła miejsce tak odległe od jakiegokolwiek słońca, tak przeraźliwie puste i zimne! Miejsce, w którym samo myślenie o cieple, o promieniach słońca wydawało się herezją! Pod jednostajnym światłem gwiazd widziała z lekka pofalowaną czerwoną równinę. A im dłużej się przyglądała tym lepiej rozumiała czego doświadcza. Pagórki- to zamarznięte kriowulkany azotu. Równina to skamieniały ocean wody, metanu, helu. Wokół niej niebo było pełne gwiazd, galaktyk. A tamta gwiazda tak silnie świecąca- może to Słońce?
Czy to jej wzrok sięgał coraz dalej? Czy ona sama rozciągała się ku odległym światom?
Niebo zaczęło mówić do niej głosami wszystkich gwiazd. Nie było już mroku!
Widziała, słyszała, czuła całą sobą każdy zakres widma, każde drgnienie świata, każdy promień docierający z najodleglejszych zakątków.
A z tym widzeniem przyszło poczucie niezwykłego piękna.
Młoda kobieta stała na dnie Wieży w zimowy wieczór.
Młoda kobieta stała na równinie odległego, zamarzniętego, martwego świata.
Młoda kobieta doświadczała zachwytu nad tym, co ułomnymi z umysłami, nazywamy światem.
Sekunda i miliard lat. Czas by opadł płatek śniegu i by zgasły jedne a zapaliły się inne słońca.
Do domu Adela wróciła dokładnie na kolację. Były omlety z jagodową konfiturą. Próbowała wtedy opowiedzieć swoim bliskim co przeżyła. I choć słuchali jej uważnie, choć starali się- to nie rozumieli, nie pojmowali. Tak jak i ona w tej chwili- ślepi i głusi.
To co przeżyła w Wieży nazwała Olśnieniem. Na zawsze została z nią świadomość jak niewysłowionie piękny jest świat który ją otacza.
P.S. przypominacie sobie może jak nazywa się twórczyni rozszerzonej świadomości? Twórczyni naszych olśnień?