Arnold słyszał głosy. Słyszał je od dziecka odkąd jego babcia zaprowadziła go na świeży grób prababci. Stało się to co musiało się stać- prababcia umarła. Choroba, koincydencja różnych zdarzeń i po wakacjach rodzina miała nowiusieńki grób. Cmentarz gdzie pochowano prababcię znajdował się blisko Rzeki. Czuć było jej bliskość po zapachu wody, po głosach ludzi płynących na barkach czy łodziach.
Arnold polubił ten cmentarz pełen śpiewu ptaków, kolorowych ślimaków i płonących świeczek. Całych łanów płonących zniczy w Dzień Zaduszny.
Arnold rósł, mężniał a głosy nie cichły. Taki nieustanny szmer rozmów zmarłych. Cichy i nigdy nie ustający.
Najfajniej było gdy rodzina zbierała się na cmentarzu w rocznicę śmierci dziadka. Z kuzynem Martinezem palili unurzane w roztopionej stearynie liście kasztanowców wprawiając rodzinę w stan umiarkowanego szału. Jednak gdy mimo usilnych starań nikt nie zostawał podpalony- spokój wracał i rozmowy nad grobami toczyły się dalej.
Gdzieś tak w liceum Arnold odkrył, że z dziadkiem i prababcią “da się pogadać”. Zaczął sam przychodzić na cmentarz. To było bardzo krzepiące móc tak pośród pędzącego dnia przyjść i pobyć z tymi coś doświadczają już wieczności cokolwiek to znaczy.
Znajomość cmentarzy u Arnolda rosła z każdym kolejnym pogrzebem: babci, koleżanki ze studiów, Nauczyciela… Nabył też zwyczaju odwiedzania cmentarzy na wakacjach, podczas naukowych kongresów- gdy był w podróży.
A zmarli mówili do niego.
Słyszał ich opowieści o Wielkiej Wojnie, o cierpieniach, radościach, miłościach jakichś zeznali za życia. Tak żył dwojgiem żywotów. Jedno życie pełne było uśmiechu kobiet, przyjemności, przyjaźni ale gdzieś w tle zawsze był szmer głosów z przeszłości. Głosy nie milkły nigdy.
Arnold łapał się na tym, że mówi używając archaizmów. Jego zachowanie, maniery, język bliższe było tym co odeszli niż tym co żyli. Patrząc na ulice Miasta widział je takimi jakie były przed Wielką Wojną lub zaraz po niej. Mimo to głosy dawały mu nadzieję, otuchę. Zmarli póki żyli nieźle sobie radzili z życiem. Póki żyli.
Mijały lata i Arnold stał się dojrzałym mężczyzną. Miał rodzinę, dom i miał syna. W jego życiu pojawił się ktoś nowy nienaznaczony cierpieniem, świeży- jego syn. To było jak odkrycie materialnej, realnej przyszłości, To nie były ułamki kolumn, śladu zaginionych cywilizacji. To był powiew wiatru znad oceanu. Coś tak nowego, otwartego na całą przyszłość- jego syn. Chętnie i łatwiej był tu i teraz.
Jakoś tak ciekawość czy wręcz konieczność pamiętania lokalizacji wszystkich obozów, imion i liczb ofiar, nazw w pułków, miejsc i czasu bitew zaczęła mijać. Niby głosy ciągłe szeptały, wspominały, ale jakoś mniej na nie Arnold zwracał uwagę.
Było lato i żar lał się z nieba. Dosłownie. Dopiero po południu przychodziła ulga wraz z wiatrem od Rzeki, W tę porę popołudniowego odpoczynku, gdy słońce kosi świat zachodzącymi promieniami, Arnold znowu trafił na cmentarz. Nie było go tu dość dawno, ale przyjeżdżając mimo, pomyślał, że wpadnie tu zobaczyć co słychać u dziadków i prababci. Brama cmentarza stała jak zwykle otworem. Rozrośnięte kasztanowce dawały cień i ochłodę a on szedł na wpół automatycznie, instynktownie, mijając kolejne alejki, kolejne groby…
Grób dziadków był prosty i skromny Granitowa płyta z wyrytymi imionami i nazwiskami- minimum potrzebne do identyfikacji zmarłych. Arnold tak jak zawsze zakrzątnął się i usunął wypalone świeczki, zebrał opadły gałązki i liście. Mógł wreszcie pobyć ze zmarłymi.
I wtedy stało się coś dziwnego. Arnold uświadomił sobie, że już od pewnego czasu jakby ogłuchł. Gdzie się podziały głosy tłumów pochowanych? Gdzie głos dziadka i babci? Tylko wiatr. Tylko daleki szum Miasta. Jakieś, z rzadka, głosy ludzi z okolicy.
Nic. Cisza. Głosy umilkły.
Przeszłość umilkła. Był wolny.
Przestały dymić kominy, przestały pluć mrocznym dymem. Nie słychać było huku wybuchów czy skwierczących w płomieniach ciał. Ani śmiechu, ani płaczu, ani minionej radości, ani rozpaczy.
Przeszłość umarła. Był wolny.
Arnold mógł teraz zobaczyć i odczuć świat jakim jest teraz. Zobaczył swoją ukochaną, swoich przyjaciół, swojego syna.
Żywych i tak realnych jak tylko można sobie to wyobrazić.