Bohaterką tej historii jest Arysia. 

I mądra, i ładna, i wykształcona, a właściwie kształcąca się. No, sam cud chodzący- taka była Arysia. Mieszkała pod wzgórzem Stu Lir przy ulicy Dzwonkowej nr 17. Wśród ciekawostek związanych z Arysią należy wspomnieć o idiosynkrazjach Arysi do niektórych słów. Gdy jeszcze w podstawówce na lekcji chemii dowiedziała się o “cząsteczkach” czyli “molekułach”- od razu wiedziała, że “cząsteczka” brzmi paskudnie a “molekuła” ładnie. Bywało też odwrotnie. Bawiło ją wymawianie niektórych słów. Próbowaliście kiedyś powiedzieć 666 666 szeleszcząc? Arysia kochała to słowo…

Nasza historia dotyczy momentu w życiu Arysi istotnego. Koniec liceum- początek dorosłości.  Większość znamion dorosłości było już Arysi bardzo dobrze znanych. Seks, alkohol, dragi a nawet bójki znały Arysię ze wzajemnością. A i ona świetnie dawała sobie z nimi radę.  Ale zawód, praca, następne kilkadziesiąt lat życia! Czemu je poświęcić? Arysia zdecydowała się, że będzie lekarzem. Jej decyzja ogłoszona przez nią samą na radzie familijnej nie była zaskoczeniem.  Uczyła się dobrze. Można było przypuszczać, że zdobędzie się na taki trud jak wytrzymanie studiów medycznych. Sam zawód nie był jej nieznany- w rodzinie nie brakowało lekarzy… Problemem był egzamin wstępny. A właściwie specyficzne poczucie humoru egzaminatorów Miejskiego Uniwersytetu. Zwłaszcza tzw. “pytania wyciągające” zdawały się nieustannie bawić egzaminatorów- niekoniecznie zdawających. To zaś oznaczało, że Arysia wymaga przygotowania do samego wstępnego egzaminu. 

Zbiorowy umysł rodziny zadziałał sprawnie. Ustalono co, jak i gdzie.  Przygotowania z fizyki podjął się wujek Jamroży. Arysia lubiła go i szanowała ale z pewną przymieszką obawy czy też respektu. Wuj Jamroży był dużym zwalistym mężczyzną, który zajmował się fizyką fal grawitacyjnych. To bardzo imponowało Arysi. Pracowity, dbający o rodzinę, tubalnym głosem wdawał się w polemiki ze swoją żoną, ciocią Nastią, na tak różne tematy jak pozostawianie “oczek” w gotowanych ziemniakach [tego nie tolerował] lub chodzenie na plażę nudystów. 

Jednym z ważniejszych działów fizyki z których Arysia się przygotowywała była elektryczność. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie idiosynkrazja Arysi do pojęcia “napięcie elektryczne’. Natężenie, opór, gęstość prądu- proszę bardzo. Te pojęcia były dla Arysi okej, ale napięcie nie! Rozumiała definicję, rozwiązywała zadania ale “napięcia” nie cierpiała. A co gorsza zaczęła wujka Jamrożego dręczyć pytaniami o “napięcie”. 

Trzeba uczciwie powiedzieć- wujek Jamroży się starał i gdy po raz kolejny Arysia zaczęła wywlekać wszelkie semantyczne aberracje “napięcia”- wujek Jamrozy  zniecierpliwiony powiedział: przyzwyczaj się. 

Po prostu, przyzwyczaj się do tego, Arysiu. 

Nooo, eee, tak… elokwentnie odpaliła.

Cóż było z tym zrobić?! Arysia przyzwyczaiła się i do pojęcia “napięcia”, i do wielu innych jeszcze rzeczy. 

Przyzwyczaiła się choć nie zawsze to było proste.